Bo flamenco to męska muzyka. Męska w pełnym znaczeniu tego słowa. Mocna, szczera i bezkompromisowa. Proste uczucia - czasem radosne, często jednak smutne, tragiczne, a bywa, że niebezpieczne. Flamenco to improwizacja, dlatego prawdziwą jakość pokazuje, kiedy jej słuchamy na żywo. Poza odmiennym rytmem (liczone jest najczęściej nieparzyście, np. na 7, 9 itp.), inna jest kolejność "wykonywania". Najważniejszy jest śpiewak. On opowiada jakąś historię, jednak istotniejsze od treści są emocje, jakie ta opowieść ze sobą niesie. Tancerz przedstawia te emocje, a dopiero do tego grają muzycy. Niby postawione na głowie, a jednak działa. Celowo używam tylko rodzaju męskiego, bo cała pierwsza oraz przeważająca większość drugiej ligi wykonawców to mężczyźni. Owszem, zdarzają się świetne tancerki, wybitne śpiewaczki, a nawet niezłe gitarzystki, jednak ci najwięksi to właśnie faceci.
Turystyczna atrakcyjność flamenco spod szyldu "wieś śpiewa i tańczy" ma na szczęście też swoje dobre strony, czyli przypływ pieniędzy. Dzięki nim, szczególnie w swej andaluzyjskiej kolebce, ten wyjątkowy gatunek muzyki świetnie się rozwija. Warto tam się wybrać i zobaczyć, że to nie tylko muzyka, ale też sposób na życie, bo jak mówią Hiszpanie: flamenco es una forma de vivir. Ponieważ nie wiadomo, gdzie narodziło się flamenco, mieszkańcy większości andaluzyjskich miast i wiosek twierdzą, że właśnie u nich. Ja zapraszam do Jerez de la Frontera, gdzie dzięki działalności Fundacji Teatru Villamarta co roku odbywa się Festival de Jerez. Kilkadziesiąt koncertów przez dwa tygodnie oraz bogate życie okołofestiwalowe dają świetną możliwość poznania tej kultury.
Wróćmy jednak do męskości flamenco - trzeba zobaczyć, jak reaguje publiczność, kiedy na scenie pojawia się Miguel Poveda jub kiedy José Maya wykona wyjątkowo udany fragment tańca. To jakby intensywność reakcji fanek boysbandów połączyć z żywiołowością miłośników rocka. Tylko bardziej. Zresztą, jeśli wspomnieliśmy rockmanów, to naprawdę niewielu dałoby radę dotrzymać kroku imprezującym artystom flamenco. Jest kilka miejsc, gdzie należy pójść, jeśli chcemy posłuchać więcej flamenco, bo artyści robią sobie po koncercie małą przerwę, po czym ruszają w miasto śpiewać i tańczyć dalej. Takie imprezy z reguły zaczynają się rozkręcać około 4 rano. Miałem nawet okazję podziwiać brawurową akcję policji hiszpańskiej wezwanej do uciszenia takiej zabawy. Z powodu niewielkich rozmiarów baru zabawa pod wodzą Capullo de Jerez przeniosła się na ulicę, gdzie wśród głośnych śpiewów z akompaniamentem gitary i tłuczonego szkła trwała jakieś trzy godziny. Około 6.30 pojawił się radiowóz. Policjant taktownie poczekał, aż Capullo skończy śpiewać, po czym podszedł do niego, pocałował na przywitanie w oba policzki (!) i poprosił, żeby śpiewał ciszej, a najlepiej, jeśli to ewentualnie możliwe, przestał, bo jednak jest czwartek i ludzie chcą się przespać przed wyjściem do pracy...
Wracając jednak do samej muzyki, to zupełnie niezwykłe jest to, że jak w przysłowiu, łączy pokolenia. Można spotkać starszego pana idącego ulicą i śpiewającego buleriję lub grupkę małych chłopców wyklaskujących palmas. Także z tuningowanego BMW sunącego powoli przez miasto w sobotni wieczór, wypełnionego przez odzianych w dresy, wyżelowanych nastoletnich cyganów dochodzi wspomagane subwooferem flamenco.
Różnicę pokoleniową widać oczywiście w interpretacji. Istnieje mocny nurt flamenco puro, czyli tradycyjnych wykonań, rzec można klasycznych. Są również penie (miejsca, gdzie spotykają się ludzie, by posłuchać lub pośpiewać i potańczyć flamenco), w których możemy natknąć się na grupkę starszych panów wyglądających jak siłą oderwani od pługa, a śpiewających tak, że ciarki po plecach przechodzą. Równolegle powstają bardzo nowoczesne aranżacje, przemyślane spektakle, które do opowiedzenia emocji korzystają z różnorodnych, często niezwykle śmiałych i nowoczesnych środków wyrazu. Każdy znajdzie coś dla siebie, o ile oczywiście pokocha flamenco. Bo możliwości są tylko dwie - albo kochasz, albo nienawidzisz. Tu nie ma miejsca na obojętność. To męska muzyka.
Tekst i zdjęcia: Adam Kałwa